Jak zwykle chcę napisać kilka słów o aktualnościach kościelnych. Nie jestem zagorzałą "praktykantką", msza niedzielna z moim udziałem - raz w miesiącu. Nie powiem religia ,a szczególnie indywidualna moja modlitwa jest dla mnie bardzo ważna.
Mieszkam na wsi, moim parafialny kościół to wiejska parafia z dwoma wikarymi i proboszczem.
Zaczęły się rekolekcje w naszej parafii. Otóż do tej pory przyjeżdżali różni księża, zakonnicy i po pierwszym kazaniu miałam dosyć, nie były to słowa do mnie, nie dotyczyły mnie a i sposób
rozmowy z wiernymi, pouczający, nakazujący rozczarowywał mnie.
Tymczasem w minioną niedzielę usłyszałam dobre, mądre kazanie. Ludzie zgromadzeni na tej mszy słuchali w milczeniu, nie było pochrząkiwań, kręcenia się niecierpliwie w ławach.
Ksiądz mówił o rodzinie, jej kryzysie w dzisiejszej Polsce. Zadawał pytanie - dlaczego tak się dzieje, dlaczego poza domem potrafimy być mili, uśmiechnięci, żartobliwi a jak przekraczamy próg domu stajemy się innymi ludźmi. W domu najczęściej panuje cisza, a mówi tylko telewizor. Ksiądz mówił o takich oczywistych sprawach, myślę, że ta cisza to było bicie się w piersi słuchaczy.
Ale czy potrafią oni zmienić coś w swoich rodzinach po wyjściu z Kościoła ?
Podobała mi pewna rada rekolekcjonisty. Muszę przyznać, że nigdy nie podchodziłam w ten sposób do Wigilii. Był to zawsze dzień radosny a dzielenie się opłatkiem polegało na składaniu sobie życzeń i małej hipokryzji. Otóż ksiądz w tym rekolekcyjnym kazaniu poprosił abyśmy przy wigilijnym stole naprawdę się pogodzili, powiedzieli sobie nawzajem czego oczekujemy od bliskich, o co mamy do nich żal, a nawet płakali, wypłakali się. Przyznaje, że byłam zdziwiona, ale może jest to nam potrzebne, zamiast sztucznych uśmiechów i prezentów.
Mieszkam na wsi, moim parafialny kościół to wiejska parafia z dwoma wikarymi i proboszczem.
Zaczęły się rekolekcje w naszej parafii. Otóż do tej pory przyjeżdżali różni księża, zakonnicy i po pierwszym kazaniu miałam dosyć, nie były to słowa do mnie, nie dotyczyły mnie a i sposób
rozmowy z wiernymi, pouczający, nakazujący rozczarowywał mnie.
Tymczasem w minioną niedzielę usłyszałam dobre, mądre kazanie. Ludzie zgromadzeni na tej mszy słuchali w milczeniu, nie było pochrząkiwań, kręcenia się niecierpliwie w ławach.
Ksiądz mówił o rodzinie, jej kryzysie w dzisiejszej Polsce. Zadawał pytanie - dlaczego tak się dzieje, dlaczego poza domem potrafimy być mili, uśmiechnięci, żartobliwi a jak przekraczamy próg domu stajemy się innymi ludźmi. W domu najczęściej panuje cisza, a mówi tylko telewizor. Ksiądz mówił o takich oczywistych sprawach, myślę, że ta cisza to było bicie się w piersi słuchaczy.
Ale czy potrafią oni zmienić coś w swoich rodzinach po wyjściu z Kościoła ?
Podobała mi pewna rada rekolekcjonisty. Muszę przyznać, że nigdy nie podchodziłam w ten sposób do Wigilii. Był to zawsze dzień radosny a dzielenie się opłatkiem polegało na składaniu sobie życzeń i małej hipokryzji. Otóż ksiądz w tym rekolekcyjnym kazaniu poprosił abyśmy przy wigilijnym stole naprawdę się pogodzili, powiedzieli sobie nawzajem czego oczekujemy od bliskich, o co mamy do nich żal, a nawet płakali, wypłakali się. Przyznaje, że byłam zdziwiona, ale może jest to nam potrzebne, zamiast sztucznych uśmiechów i prezentów.